Motyw uzależnienia w pozytywizmie (realizmie)
W trakcie opracowywania zagadnienia zapoznaj się z opracowaniami i wykorzystaj wskazywane w nich konteksty:
opracowanie pozytywizmu; opracowanie pozytywizmu - wersja minimum;
opracowanie Lalki; opracowanie Zbrodni i kary;
Hazard w Lalce B. Prusa
B. Prus, Lalka Tom I rozdział 13
Maruszewicz otarł pot z czoła, widząc, że Wokulski znowu przypatruje mu się badawczo.
— Więc to baron potrzebuje pieniędzy?
— Tak — szybko odparł młody człowiek.
— Tysiąca rubli nie dam, ale tak trzysta... czterysta... I to na kwit z podpisem barona.
— Czterysta! — powtórzył machinalnie młody człowiek i nagle dodał: — Za godzinę przywiozę kwit barona... Pan tu będzie?
— Będę...
Maruszewicz opuścił gabinet i za godzinę istotnie wrócił z kwitem podpisanym przez barona Krzeszowskiego. Wokulski, przeczytawszy dokument, włożył go do kasy i wzamian dał Maruszewiczowi czterysta rubli.
— Baron postara się w jak najkrótszym czasie... — mruczał Maruszewicz.
— Nic pilnego — odpowiedział Wokulski. — Podobno baron chory?
— Tak... trochę... Jutro lub pojutrze wyieżdża... Zwróci w jaknajkrótszym...
Wokulski pożegnał go bardzo obojętnym ruchem głowy.
Młody człowiek prędko opuścił sklep, zapomniawszy nawet zwrócić Rzeckiemu rubla wziętego na dorożkę. Gdy zaś znalazł się na ulicy, odetchnął i począł myśleć:
„Ach, podły kupczyk!... Ośmielił się dać mi czterysta rubli, zamiast tysiąca... Boże, jak srogo karzesz mnie za lekkomyślność... Bylem się odegrał, słowo honoru, cisnę mu w oczy te czterysta rubli i tamtych dwieście... Boże, jak nisko upadłem...
Przyszli mu na myśl kelnerzy różnych restauracyj, markierzy bilardów i szwajcarzy hotelowi, od których również bardzo rozmaitemi sposobami wydobywał pieniądze. Ale żaden z nich nie wydał mu się tak wstrętnym i godnym pogardy, jak Wokulski.
„Słowo honoru — myślał, — dobrowolnie wlazłem mu w te obrzydliwe łapy... Boże, jak karzesz mnie za lekkomyślność..."
Lecz Wokulski, po odejściu Maruszewicza, był kontent.
„Zdaje mi się — myślał, — że jest to hultaj dużej ręki, a przy tem sprytny. Chciał ode mnie posady, lecz sam ją znalazł: śledzi mnie i donosi innym. Mógłby mi narobić kłopotu, gdyby nie te czterysta rubli, które wziął, jestem pewny, za sfałszowanym podpisem. Krzeszowski, przy całem swojem bzikowstwie i próżniactwie, jest człowiek uczciwy... (Czy próżniak może być uczciwym?....) W żadnym razie nie poświęciłby interesów, czy kaprysów swojej żony, za pożyczkę wziętą odemnie..."
Lalka, Tom II, rozdział IX
W październiku, jakoś w tym czasie, kiedy Matejko skończył malować bitwę grunwaldzką (duży to obraz i okazały, tylko nie trzeba go pokazywać żołnierzom, którzy przyjmowali udział w bitwach), wpada do sklepu Maruszewicz, ten przyjaciel pani baronowej Krzeszowskiej. Widzę - magnat całą gębą! Na brzuchu, a raczej w tym miejscu, gdzie ludzie mają brzuch, złota dewizka gruba na pół palca, a długa - że choć psy na niej ciągnij. W krawacie brylantowa spinka, na rękach nowe rękawiczki, na nogach nowe buty, na całym ciele (mizerne to ciało, pożal się Boże!) nowy garnitur. Przy tym mina, jakby jednej nitki nie miał na kredyt, tylko wszystko za gotówkę. (Później Klejn, który mieszka w tym samym domu, objaśnił-mnie,. że Maruszewicz grywa w karty i że od pewnego czasu szczęście mu służy.) [...]
Drugie moje spostrzeżenie odnosiło się do Maruszewicza, który mieszkał prawie vis a vis pani Stawskiej. Człowiek ten prowadzi bardzo osobliwy tryb życia cechujący się niezwykłą regularnością. Regularnie nie płaci komornego. Regularnie co parę tygodni wynoszą mu mnóstwo gratów z mieszkania: jakieś posągi, lustra, dywany, zegary... Ale co ciekawsze - również regularnie do lokalu przynoszą mu nowe lustra, nowe dywany, nowe zegary i posągi...
Po każdym fakcie wynoszenia rzeczy pan Maruszewicz przez kilka następnych dni ukazuje się w jednym ze swych okien. Goli się w nim, czesze, fiksatuaruje, nawet ubiera się, rzucając bardzo dwuznaczne spojrzenia w kierunku okien pani Stawskiej. Lecz gdy jego lokal napełni się nowymi artykułami wygody i zbytku, wówczas pan Maruszewicz zasłania swoje okna na kilka dni sztorami.
Wtedy (rzecz nie do uwierzenia) palą się u niego dniem i nocą światła, a w mieszkaniu słychać głosy wielu mężczyzn, czasami nawet i kobiet...
Alkoholizm w Zbrodni i Karze F. Dostojewskiego
Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, Część I
Marmieładow był tu znany od dawna. A i zamiłowania do hałaśliwych rozpraw nabył przypuszczalnie wskutek częstych szynkownianych rozmów z różnymi nieznajomymi. Czasem ten nawyk przeistacza się u alkoholików w prawdziwą potrzebę, szczególnie zaś u tych, których w domu traktuje się szorstko i którymi się pomiata. Dlatego też w kompanii pijaków usiłują oni zawsze jakby zdobyć sobie usprawiedliwienie, gdy się zaś uda, to i szacunek.[...]
Katarzyna Iwanowna, moja małżonka, jest osobą wykształconą, córką oficera sztabowego. Niechaj, niechaj będę szubrawcem, natomiast ona jest i wzniosłego serca, i pełna uczuć wyszlachetnionych przez edukację. [...] Czy ci wiadomo, czy ci wiadomo, szanowny panie, żem przepił nawet jej pończochy? Nie trzewiki, bo to by jeszcze choć trochę przypominało zwykłą kolej rzeczy, ale przepiłem jej pończochy, pończochy! Chusteczkę jej z koziej wełny także przepiłem - darowaną,
dawną, jej własną, nie moją; mieszkamy zaś w zimnym kącie, tak że tejże zimy przeziębiła się i zaczęła kaszleć, już krwią. A drobnych dziatek mamy troje i Katarzyna Iwanowna jest zaharowana od rana do nocy, szoruje, pucuje, dzieci myje, albowiem od maleńkości przywykła do ochędóstwa, a pierś ma słabą, skłonną do suchot, i ja to odczuwam. Czyż me odczuwam? Owszem. Im więcej piję, tym więcej odczuwam. Właśnie dlatego piję, że w trunku tym szukam współczucia i serca. Nie wesela szukam, lecz jedynie boleści... Piję, albowiem pragnę dotkliwiej cierpieć! I jakby w rozpaczy, oparł głowę o stół. […]
A tymczasem Katarzyna, załamując ręce, chodzi po pokoju, na policzkach jej ukazują się wypieki - jak to zawsze bywa w tej chorobie. Że niby: "Mieszkasz tu u nas, darmozjadzie jeden, jesz, pijesz, korzystasz z ciepła..." Bogiem zaś a prawdą, cóż ona tam "je i pije", kiedy w domu chuda fara, że nawet dziatwa po trzy dni z rzędu nie widuje skórki chleba ja leżalem wtedy... ha, nie będę obwijał w bawełnę! leżałem pijaniusieńki, a wtem słyszę, jak moja Sonia mówi [...]: "Więc jakże, Katarzyno Iwanowno? Czyż mam się puścić na taką rzecz?" A trzeba panu wiedzieć, że niejaka Daria Francowna, niewiasta złej woli i policji wielokrotnie znana, już ze trzy razy dopytywała się przez gospodynię. "Ha - odpowiada Katarzyna z przekąsem - o cóż masz się drożyć? To mi dopiero skarby!" [...] I oto widzę o jakiej szóstej godzinie: Sonieczka wstała, włożyła chusteczkę, włożyła paletko i wyszła z mieszkania, a o dziewiątej wróciła. Przyszła, idzie wprost do Katarzyny i w milczeniu kładzie przed nią na stole trzydzieści rubli. Ani słówka przy tym nie pisnęła, nie spojrzała nawet, tylko wzięła nasz duży, dradedamowy, zielony pled (mamy taki wspólny pled, z dradedamu), nakryła nim głowę i twarz i położyła się na łóżku, twarzą do ściany, że tylko ramionka i ciało dygocą... Ja zaś leżałem w takimże stanie jak uprzednio... […]
Szanowny pan zna jego ekscelencję Iwana Afanasiewicza?... Nie? W takim razie nie zna pan bożego człowieka! Jest to wosk... wosk przed obliczem Pańskim, jako wosk tający!... Raczył wszystkiego wysłuchać i nawet łzę uronił. „Ha, Marmieładow! Już raz mnie zawiodłeś... Biorę ciebie raz jeszcze na swoją osobistą odpowiedzialność [...]” Działo się to, panie łaskawy, przed pięcioma tygodniami. Tak... […]
Gdy zaś przed sześciu dniami przyniosłem, nic nie uszczknąwszy, pierwszą swoją pensję, dwadzieścia trzy ruble czterdzieści kopiejek […] nazajutrz po wszystkich tych rojeniach (czyli dokładnie przed pięcioma dobami), pod wieczór, za pomocą podstępnego fortelu, jak złodziej nocny, przywłaszczyłem sobie klucz od kuferka małżonki mojej, wydobyłem wszystko, co zostało z przyniesionej pensji, już nie pamiętam ile mianowicie - no i proszę spojrzeć na mnie! Pięć dni, jak wyszedłem z domu, a tam mnie szukają, z posadą amen, mundur leży w szynkowni przy moście Egipskim, za co też otrzymałem w zamian to oto obleczenie. Wszystko skończone! […] A dzisiaj byłem u Soni, poprosiłem o gotóweczkę na poprawiny! Che-che-che! […] Dała mi trzydzieści kopiejek własną rączką, ostatnie, wszystko, co miała, sam widziałem... Nie powiedziała nic, tylko w milczeniu przyjrzała mi się... […] Otóż ja, rodzony ojciec, capnąłem te trzydzieści kopiejek na poprawiny w szynku! I piję! I już przepiłem!... Więc któż pożałuje takiego jak ja? hę? Czy pan mnie teraz żałuje, .czy nie żałuje? Mów pan: żałujesz czy nie? Che-che-che-che! Chciał sobie dolać, ale nic z tego. Flaszka była próżna.