Topos wiary w pozytywizmie (realizmie)
W trakcie opracowywania zagadnienia zapoznaj się z opracowaniami i wykorzystaj wskazywane w nich konteksty:
opracowanie pozytywizmu; Do rzeczy! Mapa mentalna z pozytywizmu.
F. Dostojewski: Zbrodnia i kara, Część IV (fragm.)
- A w cerkwi pan słyszał?
- Ja... nie chodziłem. A ty często chodzisz?
- N-nie - wyszeptała Sonia. Raskolnikow uśmiechnął się.
- Rozumiem... Więc i na pogrzeb ojca nie pójdziesz jutro? - Pójdę. I w zeszłym tygodniu byłam... Na nabożeństwie żałobnym. - Za kogo?
- Za Lizawietę. Zamordowano ją siekierą. Nerwy odmawiały mu posłuszeństwa. Doznawał zawrotu głowy. - Przyjaźniłaś się z Lizawietą?
- Tak... Była sprawiedliwa... przychodziła do mnie... Z rzadka... bo nie wypadało. Czytałyśmy razem... i rozmawiały. Będzie oglądała Boga twarzą w twarz. Dziwnie zabrzmiały mu w jej ustach te książkowe zwroty; i nowa niespodzianka: jakieś tajemnicze spotkania z Lizawietą; i obie - opętane. "Tutaj człowiek i sam gotów sfiksować! To zaraźliwe" - pomyślał. - Czytaj! - zawołał niecierpliwie i rozkazująco. Sonia wciąż się - wahała. Serce się tłukło. Jakoś nie miała odwagi mu czytać. On nieledwie z udręką patrzał na tę "nieszczęsną obłąkaną". - Po co to panu? Przecie pan niewierzący?... - szepnęła cicho, zdyszanym głosem. - Czytaj! Tak chcę! - nalegał. - Lizawiecie wszak czytałaś. Sonia otworzyła książkę i odszukała rozdział. Drżały jej ręce, tchu brakło. Dwukrotnie zaczynała, a pierwsza sylaba wciąż nie chciała dać się wymówić. - "I był niektóry chory Łazarz z Bethanii..." [...] Sonia przemogła się, opanowała spazm gardła, który na początku wersetu zdławił jej głos, i ciągnęła dalej lekturę XI rozdziału Ewangelii podług św. Jana. Tak dobrnęła do 19 wersetu. - "A przyszło było wiele Żydów do Marty i Maryi, aby je cieszyli po bracie ich. Marta tedy, skoro usłyszała, że Jezus idzie, zabieżała Mu; a Maryja doma siedziała. Rzekła tedy Marta do Jezusa: Panie! byś tu był, nie umarłby był brat mój; lecz i teraz wiem, że o cokolwiek będziesz Boga prosił, da Ci Bóg." Tu zatrzymała się znowu, wstydliwie przeczuwając, że znowu drgnie i zerwie się jej głos... - "Powiedział jej Jezus: Zmartwychwstanie brat twój. Rzekła mu Marta: Wiem, iż zmartwychwstanie w zmartwychwstaniu, w ostatni dzień. Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyw będzie; a wszelki, który żywię a wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz temu? Powiedziała mu: (i jakby z bólem chwytając oddech, Sonia przeczytała wyraźnie i z mocą, jak gdyby to ona sama wyznawała wszem wobec) Iście, Panie! jam uwierzyła, żeś Ty jest Chrystus, Syn Boży, któryś na ten świat przyszedł." Zatrzymała się, szybko podniosła oczy na niego, lecz co żywo przemogła się i jęła czytać dalej. Raskolnikow siedział i słuchał nieruchomo, nie obracając się, trzymając łokcie na stole, patrząc w bok. Doczytali do 32 wersetu: - "Maryja tedy, gdy przyszła, kędy był Jezus, ujrzawszy Go, przypadła do nóg Jego i rzekła Mu: Panie! byś tu był, nie umarłby był brat mój. Jezus tedy, gdy ją ujrzał płaczącą i Żydy, którzy z nią przyszli, płaczące, rozrzewnił się w duchu i wzruszył sam siebie; i rzekł; Gdzieżeście go położyli? Powiedzieli Mu: Panie! pójdź a oglądaj! I zapłakał Jezus. Mówili tedy Żydowie: Oto jako go miłował. A niektórzy z nich mówili: Nie mógł Ten, który otworzył oczy ślepo narodzonego, uczynić, żeby był ten nie umarł?" Raskolnikow obrócił się do niej i patrzał na nią, przejęty. Tak, właśnie tak! Już nią całą wstrząsała prawdziwa, rzeczywista gorączka. Oczekiwał tego. Oto zbliżała się do słowa o największym, niesłychanym cudzie i zdjęło ją uczucie wielkiego tryumfu. Głos jej nabrał metalicznej dźwięczności; brzmiała w nim i wzmacniała go radość i tryumf. Wiersze druku mieszały się przed nią, bo ciemniało jej w oczach, lecz umiała tekst na pamięć. Przy ostatnim wersecie: "Nie mógł ten, który otworzył oczy ślepo narodzonego..." - Sonia, zniżając głos, gorąco i namiętnie oddała zwątpienie, wyrzut i naganę niewierzących, zaślepionych Żydów, którzy wnet, za chwilę, jak gromem rażeni, padną na ziemię, zaszlochają i uwierzą... "I on, on-także zaślepiony i niewierzący, on także zaraz usłyszy, on także uwierzy, tak, tak! zaraz, natychmiast" - marzyło jej się, więc drżała w radosnym oczekiwaniu. - "Jezus tedy, rozrzewniwszy się znowu sam w sobie, przyszedł do grobu; a była jaskinia, a kamień na niej był położony. Rzekł Jezus: Odejmijcie kamień. Rzekła Mu Marta, siostra tego, który był umarł: "Panie! jużci cuchnie, bo mu już czwarty dzień." Słowo "czwarty" wypowiedziała z naciskiem. - "Powiedział jej Jezus: Zażem ci nie rzekł, iż jeśli uwierzysz, oglądasz chwałę Bożą? Odjęli tedy kamień, a Jezus, podniósłszy oczy swe w górę rzekł: Ojcze! dziękuję Tobie, żeś Mnie wysłuchał. A Jamci wiedział, że Mnie zawsze wysłuchiwasz; alem rzekł dla ludu, który około stoi, aby wierzyli, iżeś Ty Mnie posłał. To rzekłszy, zawołał głosem wielkim: Łazarzu, wynijdź z grobu! I natychmiast wyszedł, który był umarły... (głośno, w zachwyceniu odczytała drżąc i martwiejąc, jakby oglądała to na własne oczy) ...mając ręce i nogi związane chustkami, a twarz jego była chustką obwiązana. Rzekł im Jezus: Rozwiążcie go i puśćcie, aby szedł. Wiele tedy z Żydów, którzy byli przyszli do Maryi i Marty, a widzieli, co uczynił Jezus, uwierzyli Weń." Dalej już nie czytała, nie mogła czytać, zamknęła księgę i szybko wstała z krzesła. - Tyle o wskrzeszeniu Łazarza-ucięła surowym szeptem, i stanęła bez ruchu, odwrócona, nie śmiać i jak gdyby wstydząc się podnieść na niego wzrok. Jej febryczne dreszcze nie ustawały. W koślawym lichtarzu dawno się już dopalił ogarek, mętnie oświetlający w tej nędznej izbie mordercę i jawnogrzesznicę, którzy się dziwnie stowarzyszyli w czytaniu wiecznej księgi. Minęło pięć minut, może więcej. - Przyszedłem w interesie - nagle rzekł Raskolnikow głośno F chmurnie. Wstał i podszedł do Soni. Ona milcząc podniosła na niego oczy. Wzrok jego był szczególnie surowy, a odbijała się w nim jakaś dzika stanowczość. - Porzuciłem dzisiaj krewnych - rzeki - matkę i siostrę. Już do nich nie pójdę. Wszystko tam zerwałem. - Czemu? - spytała Sonia jak oszołomiona. Niedawne spotkanie z jego matką i siostrą wywarło na niej wrażenie nadzwyczajne, aczkolwiek dla niej samej niejasne. Wiadomości o zerwaniu wysłuchała nieledwie ze zgrozą. - Mam teraz tylko dębie - dodał. - Będziemy szli razem... Przyszedłem do ciebie. Obojeśmy przeklęci, wspólnie też pójdziemy!
F. Dostojewski: Zbrodnia i kara, Epilog (fragm.)
Byli sami, nikt ich nie widział. Strażnik się odwrócił. Sam nie wiedział, jak to się stało, lecz nagle coś jakby go poderwało i rzuciło do jej nóg. Płakał i obejmował jej kolana. Zrazu się przeraziła, twarz jej zmartwiała. Zerwała się z miejsca i patrzyła na niego, drżąc. Ale natychmiast, w tejże chwili pojęła wszystko. W jej oczach zajaśniało bezgraniczne szczęście: zrozumiała i już nie było dla niej wątpliwości, że ją kocha, kocha ją nieskończenie, i że oto nareszcie przyszła jednak ta chwila... - chcieli coś mówić, lecz nie mogli, łzy stanęły im w oczach. Oboje byli bladzi i wychudli; ale w tych mizernych, bladych twarzach już promieniał świt odnowionej przyszłości, pełnego odrodzenia ku nowemu życiu. Wskrzesiła ich miłość, serce każdego z nich miało w sobie niewyczerpane źródło życia dla serca drugiego. Postanowili czekać cierpliwie. Pozostawało im jeszcze siedem lat; a do tego czasu - tyle nieznośnej udręki i tyle bezgranicznego szczęścia! Ale zmartwychwstał i wiedział o tym, czuł to w pełni całym odnowionym jestestwem, ona zaś - ona | przecież żyła tylko jego życiem. Wieczorem tego dnia, gdy już zamknięto kazamaty. Raskolnikow leżał na pryczy i myślał o Soni. Tego dnia wydało mu się nawet, że wszyscy katorżnicy, jego byli wrogowie, już patrzą na niego inaczej. Sam nawiązywał z nimi rozmowy, a oni mu odpowiadali przyjaźnie. [...] Zamiast dialektyki przyszło życie i w świadomości musiało się wypracować coś zupełnie innego. Pod jego poduszką leżała Ewangelia. Wziął ją odruchowo. Książka ta należała do niej, była tą samą, z której kiedyś czytała mu o wskrzeszeniu Łazarza. Na początku katorgi przewidywał, że Sonia zamęczy go religią, będzie wciąż mówiła o Ewangelii i wmuszała mu różne książki. Ale ku największemu jego zdziwieniu ona nie napomknęła o tym ani razu, ani razu nawet nie zaproponowała mu Ewangelii. Sam ją o nią poprosił na krótko przed swoją chorobą i Sonia bez słowa przyniosła mu tę książkę. Dotychczas nie otwierał jej wcale. Nie otworzył jej i teraz także, lecz pewna myśl mignęła mu w głowie: "Czyż jej przekonania mogą teraz nie być moimi przekonaniami? A przynajmniej uczucia jej, jej dążności..."